Składniki (na 10 ślimaczków)
- 150g mąki pszennej pełnoziarnistej
- 100g mąki owsianej (moja kupiona w Eko-markecie)
- 50g mąki pszennej tortowej (zwykłej)
- mąka do podsypywania (około szklanki)
- 50g drożdży świeżych
- 30g masła
- około 0,5 szklanki puree z dyni
- 0,5 szklanki mleka sojowego (może być krowie, kozie etc.)
- 2 łyżki cukru brązowego
- 2 łyżki ksylitolu (lub cukru, miodu, innego słodzidła)
- nadzienie: 2 łyżki masła, 2 łyżki cynamonu, sok z 1/4 cytryny, 3 łyżeczki ksylitolu, łyżeczka ekstraktu waniliowego
Masło rozpuścić, dodać do niego mleko i lekko je podgrzać (nie może parzyć w palec, gdy go w nim zanurzymy; do ok 40stopni, gdy macie termometr kuchenny:)). Drożdże rozdrobnić, zasypać cukrem, dodać 2 łyżki białej mąki i zalać mlekiem z masłem. Delikatnie rozmieszać, tak by nie było grudek i wszystkie składniki się połączyły.
Zaczyn zostawiłam na kilkanaście minut w wysokim naczyniu, by podwoił (a nawet potroił) objętość.
W tym czasie zajęłam się nadzieniem:
Masło ponownie stopiłam, dodałam do niego ksylitol, ekstrakt, sok z cytryny i cynamon. Po wymieszaniu powinno mieć niezbyt wodnistą konsystencję.
W dużej misce połączyłam ze sobą pozostałe mąki (bez tej na podsypywanie oczywiście) z ksylitolem. Powoli dodawałam do tej mieszanki sporządzony wcześniej zaczyn i mieszałam ręką. Po dodaniu całego zaczynu i połączeniu ze sobą składników dodałam puree z dyni i później wyrabiałam ciasto, podsypując co jakiś czas mąką, aż do uzyskania zwartej konsystencji, tak by ciasto dało się swobodnie ugniatać i rozwałkować.
Piec w 180 stopniach przez 15-20 minut. Ja włożyłam ciacha do zimnego piekarnika, by sobie w czasie rozgrzewania piekarnika podrosły. Trzymałam je od włożenia ok 25 minut. Wierzch był lekko zezłocony - po tym poznamy gotowy wypiek :)
Przepis dodaję do akcji..... Śniadaniowe wypieki, Co mamy dla mamy?
wszystko super, ale podac mozna bylo inaczej bo wyglada jak... no wlasnie, chyba kazdy wie :P
OdpowiedzUsuńWedług mnie jest świetne i wprowadza rodzaj swoistego humoru na stół :D jak mi się wreszcie trafi obiad z teściową, to wyszykuję takie cudeńko (nie, żebym jej nie lubiła, ale dlatego, by przełamać sztywną atmosferę...).
UsuńFajna byłaby wersja słona, kiedyś w piekarni osiedlowej można było coś takiego dostać z siemieniem lnianym i innymi ziarenkami.
Ok, przekonałaś mnie :-) W takim razie oddam kremik Reo za te dwie próbki kremów azjatyckich i odlewkę balsamu tego na propolisie, o którym pisałaś. Z biochemii mam akurat serum migdałowe i lemon, puder mam z kolorówki, a za spiruliną wprawdzie tęsknię, ale mam jeszcze zapasy glinek więc trzeba zużyć... Acha, muszę dodać, że w kartoniku od kremu było jeszcze mydełko, ale je akurat zużyłam. Jeśli jesteś nadal zainteresowana, to proszę napisz do mnie na maila: strefowo@gmail.com
OdpowiedzUsuńWygląda smakowicie:)
OdpowiedzUsuńhttp://www.facebook.com/groups/201874229920180/?ref=ts&fref=ts
OdpowiedzUsuń-> zajrzyj tutaj :) tutaj jednoczą się śląscy blogerzy :)
fajny przepis
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie na konkurs pasjekaroliny.blogspot.com/2013/05/nowe-szaty-bloga-300-obserwatorow-i.html
wygląda dosyć ciekawie ;D
OdpowiedzUsuńAgatka, żyjesz? Jak sesja? :)
OdpowiedzUsuń